Luty był świetnym miesiącem dla użytkowników PlayStation, ponieważ Plus Compendium nie tylko otrzymało nową edycję Control Edition ze wszystkimi dodatkami, ale także zupełnie nową i ekskluzywną grę o nazwie Destruction AllStars na PS5. To prawda, że ta ostatnia wzbudziła mniej zachwytu niż kreacja twórców Max Payne – w dużej mierze dlatego, że nie doczekała się ona prawidłowej reklamy, a poza kilkoma spektakularnymi, ale mało informacyjnymi filmikami, nie było żadnych informacji o nowym produkcie. I tak przez cały tydzień zapoznawałam się z grą, chociaż wszystko co ona miała do zaprezentowania można było obejrzeć w godzinę lub dwie. Czy warto więc marnować czas na nowego przedstawiciela gatunku „walki samochodowe”, czy wręcz nie jest to konieczne? Postaram się dziś wszystko wyjaśnić.
Destruction AllStars to, jak już było wspomniane, gra wideo należąca do mojego ulubionego gatunku walki pojazdami, w której cel jest zawsze ten sam – zniszczyć samochód przeciwnika. Twoje auto to nic innego jak broń. Jak udowadnia wielu przedstawicieli gatunku, wyścigi związane z samochodami nie są w ogóle potrzebne – najlepszym przykładem jest Onrush. Jeśli jednak nadal jedziesz po jakimś pozornym torze, to tutaj wszystkie poziomy są arenami gladiatorów, tak jak w Rocket League – kolejnej grze, która jest niezmiennym wzorem do naśladowania.
Kreacją gry zajmowało się angielskie studio Lucid Games, które doskonale zna się na takich gatunkach. W 2017 roku pomagało w stworzeniu koszmarnego Need for Speed Payback, a jeszcze wcześniej jej założyciele pracowali dla Bizarre Creations, znanej z gier takich jak Metropolis Street Racer i Project Gotham Racing.
Generalnie mają doświadczenie, jest też budżet, a także obecny jest solidny wydawca. Wszystko musiało być w porządku, ale niemal natychmiast tacy “staruszki” na rynku zaczęli popełniać błędy. Na przykład ocenianie gry w 70 dolarów, które na pewno nikt by nie zapłacił. Dopiero pod koniec 2020 roku stało się jasne, że trzeba pójść w kierunku Rocket League i Fall Guys i sprawić, by produkt był zasadniczo darmowy, mając nadzieję, że ekscytująca akcja gry wystarczy, aby zgromadzić lojalną bazę fanów, do których można by było sprzedawać towary i wszelkiego rodzaju dodatki.
Czytaj także: Jesteś zmęczony typowymi bijatykami? Oto nasza recenzja The King of Fighters XIV Ultimate Edition
Ale zapomnij o cenach i obietnicach i po prostu spróbuj grać. Wiesz co się dzieje? Pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Destruction AllStars, rzadko spotykane na PS5, stara się wykorzystywać wszystkie unikalne cechy systemu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wszystkie silniki wibracyjne wewnątrz sterownika ożywają, a wyzwalacze adaptacyjne sprawdzają się w akcji! A sama gra, cóż, bardzo mi się spodobała – głównie dlatego, że spodziewałam się czegoś takiego. Szybkie rundy trwają nie dłużej niż kilka minut, a na koniec zwycięzcą zostaje ten, kto zniszczy więcej samochodów.
Więc pytasz mnie co to jest, kompletna kopia Destruction Derby, (jeśli oczywiście jesteś na tyle stary, żeby to zapamiętać), a ja odpowiem nie. Twórcy wpadli na własny, bardzo oryginalny pomysł – pozwolić graczowi w każdej chwili wysiąść z samochodu i biegać po arenie samodzielnie. To właśnie sprawia, że Destruction AllStars wyróżnia się spośród wszystkich swoich odpowiedników. To generalnie fajna koncepcja, dobrze wykonana: mecze rozpoczynają się od tego, że wszyscy uczestnicy wybiegają na arenę i starają się jak najszybciej wsiąść do pierwszego napotkanego samochodu. Gdy transport zostanie zniszczony, zostaniesz z niego wyrzucony i program proponuje, znaleźć nowy (samochody co jakiś czas teleportują się na platformy) – lub ukraść go przeciwnikowi. Możesz wspiąć się na prawie każdy pojazd wroga lub po prostu wysadzić go w powietrze.
Taka akcja gry pozwala na stworzenie bardzo dynamicznej gry, w której nie ma chwili spokoju ani, nie daj Boże, nudy. Gracze pędzą przez małe areny jak szaleni, rozbijając samochody i doprowadzają ludzi do śmierci. W grze jest tylko 16 postaci, każda z własnym designem, aktorami głosowymi, unikalnymi umiejętnościami i samochodem. Ktoś może zostawić bombę w pobliżu, a czyjś samochód staje się całkowicie niewidoczny. Podczas gry są udostępnione umiejętności specjalne.
Na tym kończy się opis Destruction AllStars. Istnieje kilka trybów, ale wszystkie wymagają od graczy tego samego – aby zniszczyć przeciwników i przetrwać. Być może najciekawszym z nich jest Gridfall, który działa zgodnie z zasadami battle royale, czyli jeden ocalały może zostać zwycięzcą. W trakcie bitwy można zarabiać na życie niszcząc rywali, ale łatwo ich stracić, bo oprócz wrogów trzeba uważać na szybko rozpadającą się arenę, która grozi wysłaniem zawodników w przepaść.
Czytaj także: Recenzja gry Hitman 3 – doskonałe, ale przewidywalne zakończenie trylogii
Jak powiedziałam, granie jest cholernie zabawne. Jasna, niezwykle prosta gra w zasadzie nie wymaga przyzwyczajenia do sterowania i nie terroryzuje początkujących. Same „wyścigi” są krótkie, a biorąc pod uwagę szybkość uruchamiania wszystkich gier na PS5, chcę włączyć grę nawet na kilka minut – nieważne jest to, co dotąd robiłam.
Chwaliłam oprawę wizualną, oklaskiwałem rozgrywkę, ale nie zwróciłam uwagę na dźwięk. Co to za dźwięk? Szczerze mówiąc, nic dobrego. Zacznę od tego, że oprócz tytułowego utworu, który brzmi podczas wyboru trybu i wyszukiwania graczy, w Destruction AllStars nie ma muzyki. Wszystkie bitwy toczą się na tle kakofonii eksplozji i, jeśli chcesz, dobrych przekleństw ze strony uczestników czatu audio, ale nie ma żadnych utworów muzycznych. To jest … cóż, naprawde śmieszne.
Wszystkie postacie są udźwiękowione, a meczom towarzyszą komentarze komentatorów, ale znowu nie ma plusów. Uwagi wszystkich uczestników są monosylabowe i nieciekawe, ale komentatorzy powtarzają to samo i szybko zaczynają irytować.
Ale główny problem z Destruction AllStars nie polega wcale na dźwięku, ale na jej “głębi pomysłu”. Jako gra wyłącznie dla wielu graczy (z bezużytecznym trybem arkadowym na wypadek awarii Internetu) bez trybu podzielonego ekranu, została zaprojektowana tak, aby przyciągać graczy i utrzymywać ich zainteresowanie. Ale nawet biorąc pod uwagę te wszystkie oryginalne nowinki gatunku wątpię, by ten produkt nie znudził swoich graczy w najbliższej przyszłości. Chodzi o to, że jest tu bardzo mało treści. Jest wystarczająco dużo postaci, ale nie o to chodzi; w grze jest bardzo mało aren.
Według osobistych odczuć, we wszystkich trybach występują nie więcej niż trzy lokacje wspólne. Tak naprawdę nie sklejają się między sobą, ale po prostu nie ma innych. Twórcy obiecują, że mają już w planach zmiany treści na nadchodzący rok, ale z jakiegoś powodu wydaje mi się, że chodzi o wszystko, co zostało usunięte, podczas gdy dowiedzieli się, że dostali się do PS Plus.
Okazuje się, że Destruction AllStars może zainteresować jedynie gameplay-em. Jeśli polubiłeś go tak jak i ja, cóż naprawdę to może wystarczyć dla zaciekawienia grą przez długi czas. To tyle, aby umieścić podcast w tle i cieszyć się bezmyślnym chaosem przez kilka miesięcy, aż wszystkie osiągnięcia zostaną zrobione i nie będzie czym się motywować do ponownego grania. Ale obiektywnie rzecz biorąc, ta gra może niemal natychmiast zmierzyć się z losem wspomnianego Onrusha, zapomnianego i porzuconego przez twórców. Szkoda – nie była zła (kiedy zdziałała).
Czytaj także: Recenzja gry Sakuna: Of Rice and Ruin
Skoro braknie motywacji do polepszenia poziomu we grze, Destruction AllStars też na tym nie zyska. Za każdym nowym poziomem, gracz otrzymuje tysiąc monet, które można wydać na personalizację postaci. Jednak przemiana to zbyt przesadne słowo. Tak naprawdę możesz kupić skills-y, zmieniające kolor ubrania i samochody konkretnych bohaterów, a także frazy czy animacje dla postaci (w trakcie rozgrywki można drażnić przeciwnika kliknięciem na przycisk). Prawie wszystko można kupić za zarobione w trakcie gry pieniądze (choć proces ten jest długi), ale coś jest dostępne tylko dla tych, którzy kupują wirtualną walutę za bardzo prawdziwe pieniądze. Przykro to widzieć na wyłączności PlayStation, ale w każdym razie zakupy nie wpływają w żaden sposób na grę- to tylko kosmetyczne zmiany, których mało kto zauważy w tak szybkiej grze.
Na samym starcie Destruction AllStars miała kilka nieprzyjemnych momentów, kiedy np. przed każdym kolejnym sparingiem trzeba było wyłączać czat audio (w opcjach nie sposób było się go pozbyć), ale po patch-u ten problem zniknął. Ale to, co nie zniknęło, to rażący brak równowagi. Na pewno są tu bohaterowie, którzy są znacznie silniejsi od reszty; ten sam Bluefang z maską tygrysa ma niesamowicie potężną maszynę zdolną zniszczyć przeciwnika jednym dotknięciem. To ci, którzy go „wydobywają”, najczęściej zostają zwycięzcami.
Kolejny problem dotyczy samych trybów. W rzeczywistości najlepszy pozostaje zepsuty – Gridfall. Tak, głównym celem jest przetrwanie, ale jeśli po pięciu minutach jest kilku zwycięzców, wygrywa ten, który ma więcej “żyć” (które kumulują się po zniszczeniu wrogów). Prowadzi to do tego, że na sam koniec rundy gracze po prostu odmawiają angażowania się w bitwę, siedząc na platformach z samochodami, zdając sobie sprawę, że przeciągnięcie na czas to stuprocentowa szansa na wygraną lub remis, zwłaszcza, że „walka” na ich nogach jest szczerze nieszczęśliwa – bohaterowie mogą kopać i nic więcej.
Destruction AllStars to świetna gra, która została wydana zbyt wcześnie. Chcę osobiście uścisnąć dłoń komuś, kto wpadł na pomysł stworzenia tak dynamicznej gry z tak świetną mechaniką, ale nawet za darmo jest wciąż zbyt mało treści, aby utrzymać graczy przez długi czas. Jeśli w ciągu najbliższych dwóch miesięcy Lucid Games nie doda nowych trybów i aren, to absolutnie każdy zapomni o nowym produkcie.
Czytaj także: Recenzja gry Cyberpunk 2077: Myszy płakały, ale nadal jadły kaktusa…
Leave a Reply